wtorek, 11 maja 2010

12.o4 - dzień 6 - burek, dzieciaki tańczące break dance'a i polski Bułgar


Pobudka o 4:30 to nie jest to co lubię najbardziej. A wstawanie o tej porze jest tym bardziej cieżkie gdy jest się zmęczonym poprzednim dniem, a w nocy było – 70 (strach przed piecykiem elektrycznym wygrał). Po służbie obowiązkowo kawa. Ucięliśmy pogawędkę z matką ihumenią, dostaliśmy na drogę malowane jajka, zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć, pożegnaliśmy się z siostrami, zabraliśmy nasze bagaże i udaliśmy się w kierunku przystanku autobusowego. Pojechaliśmy przez Prištinę do Kosovskiej Mitrovicy, a nawet jeszcze dalej – do Zvečan.
Mieliśmy ambitny plan powrotu do naszego hotelu (różowej kafany kod coca), dogadania się z wcześniej wspominanym Serbem, który podrzucił nas do cerkwi by nas podwiózł do jeszcze kilku monasterów. Dojechaliśmy do kafany, porozmawialiśmy, ale ze względu na pewne trudności i dość późną godzinę postanowiliśmy wrócić do Mitrovicy a później do Belgradu. Do Mitrovicy dojechaliśmy taksówką. W związku z tym, że mieliśmy jeszcze trochę czasu do odjazdu autobusu pozwiedzaliśmy miasto. Kosovska Mitrovica jest podzielona i czuję, że długo to się nie zmieni. Po jednej stronie rzeki Ibar Albańczycy, po drugiej, północnej, Serbowie ( o ironio, cmentarz prawosławny znajduję się w albańskiej części miasta, natomiast muzułmański mizar w serbskiej). Obie części łączy most, ale poza tym dzieli je wszystko. Serbowie uważają, że nadal są w Serbii, podczas gdy po drugiej stronie żyje przekonanie, że Kosovo to już samodzielny kraj. W 2008 roku tysiące Serbów demonstrowało codziennie, dochodząc do mostu, gdzie czekał na nich kordon policyjno-wojskowy. Marsze odbywały się zawsze o godzinie 12.44. To od słynnej rezolucji ONZ nr 1244, która wyraźnie stwierdzała, że Kosowo pozostaje integralną częścią Serbii (rezolucja została zatwierdzona w 1999r.). Dla Serbów 17 lutego 2008, dzień niepodległości Kosova, jest jedną wielką zdradą. Dla mnie też.
Zrobiliśmy zakupy, jeszcze raz pokręciliśmy się wokół pomnika upamiętniającego ofiary konfliktu serbsko-albańskiego i wsiedliśmy do autobusu odjeżdżającego do Belgradu. Chciałem zjeść burka, ale niestety nigdzie nie mogliśmy go dostać. Zapuściliśmy się nawet do albańskiej części Mitrovicy, ale i tam poszukiwania zakończyły się klęską. Na pocieszenie kupiliśmy ciepłe kanapki z szynką i kwaśne mleko. Po drodze spotkaliśmy młodą Szwedkę piszącą pracę o Kosovie. Pamiętacie autobus którym jechaliśmy do Kosova? Ten był zupełnym przeciwieństwem poprzedniego. Czyściutki, nowy, zadbany, leciały nawet filmy na DVD i był tańszy. Podróż minęła całkiem szybko, oczywiście po drodze postój toaletowo-papierosowo-kawowy. Mira umilała sobie podróż fotografowaniem pasących się w pobliżu postoju owiec oraz pogawędkami z ludźmi siedzącymi blisko niej w autokarze. Przekrój tematów był szeroki: od Avatara, przez break dance po politykę. Przed Belgradem zepsuła się pogoda. Lało i wiało, a biedny i mokry Ivan czekał na nas na dworcu autobusowym. Przypadkiem, poznaliśmy na dworcu Bułgara mieszkającego w Poznaniu. Pan Mikołaj świetnie mówi po serbsku, i ta umiejętność mu się przydała bo został okradziony chwilę po tym jak wysiadł z naszej taksówki (podrzuciliśmy go, bo jechał w okolice mieszkania Ivaničów), później przysłał nam wiadomość, że jego dokumenty się odnalazły. Chociaż tyle szczęścia w nieszczęściu.
Kolację zjedliśmy w restauracji na wyspie Ada. Jest to pełne atrakcji miejsce na rzece Sawa. Ulubione miejsce dla wszystkich, którzy lubią opalać się na golasa i wszystkich, którzy lubią aktywnie spędzać czas. Dla tych pierwszych: plaża nudystów. Dla tych drugich: boiska do gry wszystkimi możliwymi piłkami, ścieżki rowerowe, a także skatepark, pole do paint ball'a, platforma do skoków na bungee i wiele (wiele x100) innych. Ponadto cała masa atrakcji wodnych: kajaki, piłka, rowery i narty wodne, a także część rekreacyjna, czyli plaża (nie tylko dla nudystów). Zimą można także zjeżdżać na nartach, sankach i pupie ;) A wieczorem, tak jak to zrobiliśmy my, można udać się na pyszną kolację do knajpy z której jest świetny widok na Belgrad.
Po kolacji spacer po Banovie (coś ‘a la warszawska Saska Kępa) gdzie mieszkają I&I, pierwszy od kilku dobrych dni Internet i lu-lu.
P.S. – dzisiaj bez p.s. , chyba, że Mira chce coś dodać od siebie, a czuję, że chce rozwinąć temat dzieciaków jadących z Mitrovicy do czeskiej Pragi na konkurs tańca ;)

1 komentarz:

  1. Mira dziś nic nie chce dodać :) Przed chwilą wróciła z Wawy i idzie spać. O dzieciakach za jakieś 20 godzin :)

    OdpowiedzUsuń