poniedziałek, 3 maja 2010

o9.o4 - dzień 3 - jeśli dziś jest piątek to jedziemy do Metochii

W związku z tym, że w naszym hotelowym pokoju panowała noc polarna wstaliśmy dopiero w ok. 10. Nasz ambitny plan odwiedzenia 2ch monasterów w ciągu jednego przedpołudnia szlag trafił. Jednak nie mogliśmy pozwolić by nam dzień przeleciał przez palce więc zmobilizowaliśmy się i za punkt honoru postawiliśmy zobaczenie chociaż jednego. 5km do Sokolicy brzmiało całkiem zachęcająco. Mniej zachęcająco się zrobiło kiedy znak wskazywał, że droga prowadzi pod górę. Ale kto da radę jak nie my ?! Doszliśmy, zobaczyliśmy, pokręciliśmy się i czas już był wracać coby lipy nie narobić, że mniszki po nas przyjechały a nas nie ma. Po drodze spotkaliśmy przełożoną monasteru. Niesamowita kobieta, świetnie włada kilkoma językami, ma doktorat z teologii i chemii. Chwilę pogadaliśmy, ale jak mówi afrykańskie porzekadło „komu w drogę temu dzida w nogę”. Zeszliśmy wyjątkowo szybko, a to z 2ch powodów. Pierwszy, bardziej oczywisty, z górki schodzi się szybciej niż się na nią wchodzi, drugi to deszcz. Głodni, lekko mokrzy i zmęczeni postanowiliśmy pójść na skróty przez cmentarz. Nasz sprytny plan szybszego powrotu do hotelu się nie sprawdził, bo zrobiliśmy na cmentarzu sesję zdjęciową (bo były ślady obiadu po radonicy i zauważyliśmy fajne krzyże i flagi). Czując żołądek przyklejony do kręgosłupa przyspieszyliśmy, uzbroiłem się w cierpliwość . i w naszej hotelowej knajpie zamówiłem pierwsze z brzegu danie (zgadnijcie kto był kelnerem ... ;) ). Pod hotelem czekali już włoscy żołnierze KFORu, a chwilę później przyjechały mniszki. Zapakowaliśmy bagaże i pod eskortą Włochów ruszyliśmy w kierunku Metochii do Patriarszej Pečki. Po drodze śmieci, śmieci i jeszcze raz albańskie flagi. Oprócz tego zajęte przez Albańczyków serbskie domy, cerkiew wysadzona od środka i pełne pogardy spojrzenia tubylców. Po drodze natknęliśmy się na jakichś ludzi usiłujących naprawić drogę koparką. Nie wiem ile w tym złośliwości, a ile przypadku, ale „dziady” pracowały sobie w najlepsze całkowicie blokując przejazd. Do akcji wkroczyli Włosi, rozgonili towarzystwo i ich koparkę i w rezultacie mogliśmy jechać dalej. Pečka to najważniejszy serbski monaster w Kosowie i Metochii, siedziba patriarchów i chluba Serbów i wszystko byłoby OK gdyby nie podwójny mur, ostrzelane stróżówki KFORu i zasieki. Za bramą inny świat. Kwitnące magnolie i inne wiosenne badyle, zielona trawa i ośnieżone szczyty gór na granicy z Czarnogórą. Kompleks świątynny to 4 w 1. Trzy cerkwie do których wchodzi się z jednego dużego przedsionka i mała kaplica św. Mikołaja „przyklejona” do bryły budynku. W środku mroczno, wspaniałe freski i zimno jak w lodówce. Większość nabożeństw odbywa się w środkowej cerkwi pw. Św. Apostołów. W mniejszej cerkwi znajduje się ikona napisana wg. Tradycji przez ap. Łukasza. Tak dla ścisłości – ap. Łukasz napisał kilkanaście(wg. niektórych kilkadziesiąt) ikon Bogurodzicy, więc wielce prawdopodobne jest to, że ikona w Pečce to nie falsyfikat. Najbardziej wstrząsające jednak było to co zobaczyłem w cerkwi pw. Św. Dymitra. Połamane diskosy, powyginane czasze, ikony pomazane flamastrami, podpalane, z przedstawionymi świętymi, którzy mają wydłubane oczy, nadpalona Ewangelia. Brr ... Te wszystkie rzeczy mniszki zbierały ze zniszczonych cerkwi i monasterów. Serce boli. Nie rozumiem dlaczego ze względu na niechęć do Serbów niszczyć swiatowe dziedzictwo, atakować miejsca kultu (do których swoją drogą czasami sami muzułmanie przychodzili się pomodlić )?! Brak szacunku dla wyznawanej przez innych religii to przecież nie powód by niszczyc coś co ma niezwykłą wartośc historyczną i kulturową ... Chyba, że ma się spaczony światopogląd, a taki niewątpliwie mają Albańczycy mieszkający w Kosowie. Btw, miejscowi Albańczycy z dziada pradziada mieszkający tam są w gruncie rzeczy nie najgorsi. Problem jest z nowymi imigrantami i z tymi, których nacjonalistyczne poglądy przybierają formę walki. Ale tak to już jest, że siły używa ten, któremu skończyły się słowne argumenty (chociaż w sumie, ich słowne argumenty też nie są najwyższych lotów). Wracając do kwestii naszego pobytu w monasterze, zostawiliśmy bagaże w pokojach, pomogliśmy rozładować zakupy (właśnie głównie po to mniszki udały się do Mitrovicy) i poszliśmy na nabożeństwo. Po wieczerni kolacja, kąpiel i spanko.
P.S. – znowu zimno i pada (w tym „kraju” na południu EU-ropy).


1 komentarz:

  1. "Po drodze śmieci, śmieci i jeszcze raz albańskie flagi".:D ostro

    OdpowiedzUsuń