środa, 5 maja 2010

11.o4 - dzień 5 - Serbia, Albania, Słowenia, Monako i San Marino. Gdzie ja jestem ?!






Dawno nie byłem na takiej Liturgii jak ta w Dečanach. Wspaniały przykład rozdzielenia Spowiedzi z Eucharystią. Na Liturgię przyjechała grupa młodzieży z Prištiny. Gdy zbliżał się moment przyjęcia przez wiernych Eucharystii pewien mnich przeszedł się po całej cerkwi i dowiadywał się czy przypadkiem komuś przeszło przez myśl by nie podejść do Kielicha. Wymarzona Antypascha. W Kosowie Zmartwychwstanie jest tajemnicą. Przypomina to trochę czasy pierwszych chrześcijan, w Kosowie jak i wtedy w Cesarstwie Rzymskim wyznawanie Chrystusa można było przepłacić życiem, ale wierni wiedzieli, że warto ...
Obiecaliśmy sobie, że zbierzemy się najszybciej jak możemy by zobaczyć jak najwięcej. Taa ... Zanim wypiliśmy kawę, obejrzeliśmy pracownię ikonograficzną, zrobiliśmy zakupy nastała pora obiadowa i wstyd było odmówić o. Damaskinowi, który odwlekał nasz wyjazd jak tylko potrafił. Przez sklepik przewinęło się sporo ludzi, w tym włoskich żołnierzy, którzy robią tam zakupy jak w supermarkecie – sery, rakija i wino, a wzamian oprócz pieniędzy na monaster przekazują coca colę i inne podarki ;) My też zrobiliśmy zakupy. Monaster bardzo pomaga Serbom mieszkających w jego pobliżu np. zatrudnia do pomocy przy zbiorach owoców z których później produkuje się m.in. wyżej wspomniane wino. Po obiedzie pożegnaliśmy się ze wszystkimi i z żalem opuściliśmy Visoki Dečani.
Następnym naszym przystankiem była Velika Hoča. Po drodze zatrzymaliśmy przy moście pochodzącym ponoć z czasów rzymskich, trzeba przyznać, ze trzyma się całkiem nieźle. Będąc przy temacie dróg krajowych i autostrad: Albańczycy jeżdżą fatalnie ale za to mają bardzo fajne auta jak np. nowe modele BMW, Mercedesa itd. , przecież każdego tam na to stać przy oficjalnych zarobkach oscylujących w granicach 200-300 Euro miesięcznie. Na porządku dziennym jest też jazda bez tablic rejestracyjnych lub posiadanie ich kilku kompletów. A wszystko to pod okiem NATO, ONZ i innych... Jadąc dalej nasze czujne oczy wypatrzyły cerkiew. Trwała tam slava. Uprzejmy Serb otworzył ją nam i podzielił się swoim rozgoryczeniem związanym z tym, że owce Albańczyków są wypasane na placu cerkiewnym. Mira podeszła do tego trochę emocjonalnie i chciała za wszelką cenę pomóc Serbom. Kosowscy policjanci okazali się być chłopami oderwanymi od pługa, absolutnie nie kompetentnymi i każdego szlag by trafił gdyby na nich się natknął. Sprawa na pozór bulwersująca, no bo co do jasnej Anielki robią brudne owce na terytorium należącym do cerkwi ?! Oczywiście na budynku w którym owe owce „urzędują” powiewa czarny orzeł na czerwonym tle. I tu zaczynają się schody. Serbowie opuszczali Kosowo w różnych okolicznościach. Większość została zwyczajnie wygnana, część zaś wyjechała dobrowolnie. Nikt nie ma pewności czy fragment cerkiewnej działki został sprzedany czy bezprawnie zajęty przez Albańczyków. Ludzi, którzy być może sfinalizowali transakcję już nie ma, a Ci którzy pozostali są skołowani i walczą o swoje pisząc pisma itd. , ale co zdziałasz w „kraju”, którego polityka jest przede wszystkim anty-serbska ... Antagonizmy między narodami się nasilają. Albańczycy chętnie emigrują do Kosowa w nadziei na nowe, lepsze życie wypierając autochtonów, którzy pomimo różnych narodowości jako tako się dogadywali. Co ciekawe, większość kosowskich Albańczykow starej daty świetnie mówi po serbsku. Młodzi nie chcą, wolą atakować Kosowo bronią biologiczną – własnymi dziećmi. Albańczycy bawią się demografią i wiedzą, że to świetny sposób argumentowania swoich racji. Gdyby kiedyś sytuacja miałaby się odwrócić, muzułmanie mają silne dowody swojej obecności w postaci setek nowych meczetów (to, że są puste to inna bajka), a wydaje mi się, że prawosławnych nie byłoby stać na dewastację jakiejkolwiek świątyni.
Velika Hoča leży w winiarskim zagłębiu Kosowa i Metochii, w okolicach miejscowości Orahovac. W tej serbskiej enklawie znajduje się cerkiewka z XII wieku. Cerkwią opiekuje się czwórka mnichów. W okolicach miejscowości znajdują się winnice Dečańskiego monasteru.
Naszym następnym przystankiem było Zočište będące pod ochroną szwajcarskich żołnierzy KFOR. Monaster był duchowym centrum regionu, głównie ze względu na relikwie świętych lekarzy Kosmy i Damiana. Druga wojna światowa i czasy komunistyczne doprowadziły do upadku klasztoru. Praktycznie nie było mnichów, za to były relikwie i dochodziło za ich wstawiennictwem do wielu cudów. W 1992 roku znów przybyli mnisi. W 1999 roku albańscy ekstremiści podpalili monaster, wysadzili w powietrze cerkiew z XIV wieku (badania archeologiczne dowodzą, że w miejscu monasteru już w IV wieku stała bazylika) i ograbili budynki. Mnisi, opuszczając monaster, zabrali relikwie. Po dwuletnim pobycie w monasterze Sopočani wrócili z relikwiami do Zočište. Przy relikwiach św.św. Kosmy i Damiana chorzy otrzymują uzdrowienie. Nazwa miejscowości prawdopodobnie wiąże się z licznymi uzdrowieniami chorych na oczy. Z kości świętych lekarzy toczy się miro o wspaniałym zapachu. Cerkiew została odbudowana, ściany czekają na pokrycie freskami. W dalszym ciągu są odbudowywane pozostałe budynki. Ból po stracie wspaniałej cerkwi jest ogromny, jednak prawdziwym cudem jest jej odbudowa. Z Zočište wyjeżdzało się naprawdę ciężko. Ugoszczeni przez o. Charitona z uśmiechem na twarzach udaliśmy się w kierunku Prizren. Niewątpliwie ojciec jest mistrzem poprawiania humoru, żarty w jego wykonaniu i świetne wino wprowadziły nas w wyjątkowo wesoły nastrój.
A pewnym momencie kompletnie zgłupiałem, ledwie przejechaliśmy 30 km, a ja już odwiedziłem Słowenię, Monako i San Marino, a przynajmniej tak twierdził Play witając mnie sms’em w każdym z tych krajów. Najwidoczniej mój operator wie lepiej gdzie jestem ;) W Prizren pierwszy raz zobaczyliśmy kosowskie flagi (btw, beznadziejne) i sygnalizację świetlną. Prizren to drugie pod względem wielkości miasto Kosowa. Zatrzymaliśmy w centrum miasta, naprzeciwko naszego auta kiedyś stało prawosławne seminarium teraz budynki zajęli Albańczycy. Niesamowicie kują w oczy wyryte na ścianie rządowego budynku podziękowania dla państw, które uznały niepodległość Kosowa, a zwłaszcza napis „dziękujemy Polonia”. Po przejściu kamiennym mostem na drugi brzeg Bistricy, wychodzimy wprost na ładny, dobrze zachowany meczet Sinan Paszy z XVI w. Ponoć ma tyle uroku dzięki kamieniom i cegłom skradzionych do budowy z Monasteru św. Archaniołów, znajdującego się wprost nad nim, wysoko w górach. Widząc sąsiadującą z meczetem cerkiew nie mam żadnych wątpliwości. O otomańską świątynię zadbano, o cerkiew nikt się nie troszczy poza garstką ortodoksów. Sobór św. Jerzego został wybudowany w 1856 r. W 1999 zgadnijcie kto go zniszczył... Cerkiew była katedrą ordynariusza diecezji raszko-prizreńskiej, po zniszczeniu świątyni biskup rezyduje w Gračanicy. Obecnie cerkiew jest odbudowywana. Strzeże jej kosowska policja, która pozwoliła nam jedynie się pokręcić po placu cerkiewnym. W centrum Prizren, nad głowami przechodniów zwisają kilometry kabli, koszmar elektryka, jakim cudem to wszystko działa nie mam bladego pojęcia. Dalej widzimy cerkiew odgrodzoną wysokim blaszanym płotem. Do czasu zanim to „ogrodzenie” powstało cerkiew była regularnie niszczona, oblewana farbą, wymazywana spray’em, wyrzucano do niej śmieci. Przypomniała mi się w tym momencie cerkiew w Tomaszowie Lubelskim, jeszcze 20 lat temu budynek opuszczonej cerkwi służył miejscowym jako szalet publiczny i „parking” dla koni ...
W związku z tym, że przycisnął nas głód Arek zabrał nas na burka. Burek to długa bułka z mielonym mięsem w środku. Polscy żołnierze stworzyli teorię, że nazwa zdradza skąd pochodzi mięso. Nawet jeśli to mięso psa, to muszę przyznać, że jest całkiem niezłe.
Z Prizren pojechaliśmy do Prištiny, a stamtąd do Gračanicy. Po drodze liczne bazy wojskowe i lasy pełne min, więc jeśli będziecie w Kosowie nie łazić po polach i lasach i uważać na kierowców! Pierwszą rzeczą, którą po przyjeździe do Gračanicy chcieliśmy załatwić to kwestia noclegu. W monasterze natknęliśmy się na zołzowatą mniszkę, która z oburzeniem nas „poinformowała”, że takie wizyty zapowiada się dwa dni wcześniej. Sorry, nie wiedzieliśmy. W związku z takim obrotem spraw postanowiliśmy poszukać jakiegoś noclegu w miejscowości. Bez skutku. Arek pojechał szukać dalej, a my wykorzystaliśmy ten czas żeby zobaczyć cerkiew. Oprowadziła nas s. Sara, pośpiewaliśmy sobie, porozmawialiśmy i zdarzył się cud ! W monasterze znalazło się dla nas miejsce do spania. Pożegnaliśmy się z Arkiem (następnego dnia musiał wracać do pracy, z rana leciał helikopterem w okolice „przejścia granicznego” z Serbią), zabraliśmy bagaże i rozlokowaliśmy się w przygotowanych dla nas pokojach. Zjedliśmy kolację i poszliśmy grzecznie lulu.
P.S. 1 – to była najzimniejsza noc z dotychczasowych w Kosowie, mieliśmy piecyki elektryczne, ale strach było zostawiać je włączone na noc.
P.S. 2 – wracając z kolacji natknęliśmy się na zołzowatą siostrę, jakież było jej zdziwienie gdy nas zobaczyła ;)
P.S. 3 – pewien mnich z monasteru Sopočani narysował git książkę gdzie w śmieszny sposób (niby przedstawiając fabułę filmu) omawia prawosławną duchowość. Wszystko sygnowane błogosławieństwem bp. Artemiusza. Nasi biskupi chyba nie mają takiego poczucia humoru. Z drugiej strony nasi biskupi nie wplątują się w jakieś machlojki finansowe jak te w Gračanicy ...

2 komentarze:

  1. rzeczywiście, fajnie, ze mogliśmy być w Deczanie na Antypaschę.

    podczas nabożeństwa czułam się tam jak w jakiejś bajce..jakbym była świadkiem czegoś co nie ma początku ani końca, co jest wieczne, czego nie da się nazwać słowami, co można tylko poczuć.. półmrok, gra świateł świec, łagodny śpiew mnichów, zapach ładanu w kadzidle, obecność relikwi świętych - to wszystko wzmacniało słyszane słowa i koiło emocje (przecież za murami znajdują się zasieki, budki wartownicze i opancerzone samochody, mnisi nie mogą ot tak sobie wyjść z klasztoru, bo nie wrócą żywi..rzeczy, które nie mieszczą się w głowie..).

    w cerkwi w Deczanie nie używa się elektryczności, palą się tylko świece. umieszczone są one na kilku małych świecznikach i na 'panikadiłach' czyli żyrandolach. dwóch mnichów ma za zadanie się nimi 'opiekować'. od czasu do czasu, w zależności od momentu nabożeństwa, gaszą lub zapalają świece na żyrandolach za pomocą malutkich świeczek umieszczonych na długich kijach. oprócz tego, tak jak w serbskim klasztorze na Atosie, w odpowiednich momentach nabożeństwa wprawiają żyrandole w ruch - panikadiła delikatnie się kołyszą a migocące światło daje niesamowity efekt..

    nabożeństwa są długie ale zupełnie nie czuje się zmęczenia, wręcz przeciwnie. zachwyt i radość.

    ----
    mieliśmy ogromne szczęście, że mogliśmy tam przenocować. pomogło nam w tym dwóch mnichów - nawet nie zdążyliśmy im podziękować..
    ----

    nie wiem, czym sobie na to zasłużyliśmy ale oprócz zakupów, ze sklepiku wychodziliśmy obładowani również prezentami :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Serbowie nie uznają państwa kosowskiego, dlatego jeżdżą bez tablic
    --
    'część zaś wyjechała dobrowolnie' - i tu trzeba sobie jasno powiedzieć, że 'dobrowolnie' nie oznacza tego co u nas w Polsce.

    'dobrowolnie' oznacza, że przychodzą do Ciebie Albańczycy i oferują Ci jakieś grosze za dom ale w zamian darują życie. a trzeba wiedzieć, że zabijają szczególnie okrutnie. tu opisany jest jeden ze sposobów http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,5110537.html

    'dobrowolnie' może oznaczać również, że nie wytrzymujesz presji, strachu i ciągłych szykan, wystawiasz dom na sprzedaż, sprzedajesz (za grosze) jeśli się uda i uciekasz.

    --
    Arek wyjaśnił nam, że jeśli zgłosisz pobicie, zabicie lub zaginięcie Serba to po jakimś czasie śledztwo zostanie umorzone z powodu nie znalezienia sprawcy. jeśli napiszesz skargę na te nieszczęsne owce, najprawdopodobniej nie dostaniesz żadnej odpowiedzi..
    od Serbów oczekuje się, żeby wymarli albo załamali się i 'dobrowolnie' wyjechali
    --
    rzeczy, które nie mieszczą się w głowie..

    OdpowiedzUsuń